GDAŃSK
uk7tuyr5

Sporty zimowe

0
(0)

Last Updated on 20 marca 2021 by kudlatyxp

Gdańsk wraz z sąsiednim Sopotem był tętniącym życiem ośrodkiem narciarskim, czyli sporty zimowe w trójmieście

Do najpopularniejszych sportów zimowych, uprawianych początkowo przede wszystkim rekreacyjnie, należało łyżwiarstwo, narciarstwo oraz saneczkarstwo. Z kronikarskiej powinności należy wspomnieć, że w Gdańsku w 1904 r. założono miejscowy oddział Niemieckiego i Austriackiego Związku Wysokogórskiego, zwanego Alpejskim (Deutscher und Österreichischer Alpenverein), a w okresie międzywojennym na popularności zaczął zyskiwać – choć powoli – hokej na lodzie.

Lodowisko w Gdańsku

Łyżwiarstwo – przyjechało do Gdańska z Żuław

Jazda na łyżwach była od lat uprawiana na Żuławach i to prawdopodobnie z nich przywędrowała do Gdańska. Trudno dziś przesądzić, ile w tym prawdy. Faktem jest jednak, że była to dość popularna rozrywka już pod koniec XIX w. i szybko przeobraziła się w jedną z najmocniej rozwijających się dyscyplin sportowych w Gdańsku na początku XX stulecia. O sile łyżwiarstwa w kajzerowskim Gdański niech świadczy fakt, że pierwszy gdański klub piłkarski (FC Danzig), założony w 1903 r., już dwa lata później został przemianowany na Ball- und Eislauf-Verein (BuEV), czyli w dosłownym tłumaczeniu: “towarzystwo sportowe gier piłkarskich i łyżwiarstwa”. Także utworzony w 1908 r. Związek Sportów na Trawie (Baltischer Rasensportveband), zrzeszającym kluby sportowe z najmocniej rozbudowanymi sekcjami piłkarskimi z ówczesnych Prus Wschodnich, Prus Zachodnich i Pomorza, został dwa lata później przemianowany na Związek Sportów na Trawie i Zimowych (Baltischer Rasen- u. Wintersport-Verband). Znaczenie łyżwiarstwa, ale też i innych sportów zimowych, rosło.

Tor saneczkowy w Sopocie

Naturalne i sztuczne lodowiska

W Gdańsku istniały naturalne warunki do uprawiania łyżwiarstwa. Zamarznięta fosa czy Motława nadawała się do tego idealnie. Do najpopularniejszych miejsc jazdy na łyżwach (tak rekreacyjnego, jak i wyścigów) należała nieistniejąca już fosa przy Bramie Wyżynnej zobacz na mapie Gdańska, na wysokości Bramy Długich Ogrodów (dziś: Żuławska) oraz Motława w rejonie obecnej ul. Toruńskiej Na początku XX w. sztuczne lodowiska zaczęto urządzać na Aniołkach i we Wrzeszczu: na Małym Placu Ćwiczeń, czyli w rejonie współczesnej nam Opery Bałtyckiej, przy popularnych restauracjach (przy Trakcie Konnym czy przy dzisiejszej ul. Do Studzienki), wreszcie na kortach tenisowych obok leśniczówki w Jaśkowej Dolinie. W późniejszym okresie na lodowiska zamieniano także niektóre z boisk, jak chociażby oddane do użytku w 1911 r. Heinrich-Ehlers-Platz (na początku 1921 r. urządzono obok niego “stałe” już lodowisko) przy ul. Smoluchowskiego zobacz na mapie Gdańska. W okresie międzywojennym, aby rozgrywać mecze hokeja na lodzie, przygotowywano taflę lodu m. in. na Jahn-Kampfbahn (od 1934 r.: Albert-Forster-Stadion), czyli na stadionie przy obecnej ul. Traugutta zobacz na mapie Gdańska.

Moda przyszła ze Skandynawii

Narciarstwo w Gdańsku do końca XIX w. praktycznie nie istniało. Sytuacja zmieniła się wraz z otwarciem w październiku 1904 r. wyższej uczelni technicznej w Gdańsku (politechniki) i pojawieniem się w mieście… studentów ze Skandynawii. To oni właśnie, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, rozpropagowali w Gdańsku narciarstwo. Upodobali sobie w pierwszej kolejności położone niedaleko uczelni wzgórza dzisiejszej dzielnicy Piecki-Migowo. Tereny te, ze względu na urozmaiconą rzeźbę teren i bliskość (szeroko rozumianych) dzielnic, takich jak Wrzeszcz i Siedlce z Emaus, cieszyły się dużym powodzeniem wśród fanów narciarstwa zresztą jeszcze w latach II wojny światowej (ćwiczyli tam na nartach żołnierze Wehrmachtu).

Rywalizacja na tory saneczkowe

Jednak prekursorami popularyzacji nowożytnego sportu w regionie byli na przełomie XIX i XX w. przede wszystkim sopocianie. To w tym cieszącym się z roku na rok coraz większą popularnością nadbałtyckim kąpielisku jeszcze w latach 80. XIX w. rozpoczęto organizację pierwszych, cyklicznych imprez pływackich przy molo czy gonitw jeździeckich na hipodromie. To także w Sopocie w 1908 r. otwarto na Łysej Górze pierwszy w regionie tor saneczkowy.
Mało dziś osób pamięta, że działacze z ówczesnego Wrzeszcza, przed I wojną światową szybko rozwijającego się przedmieścia Gdańska, podpatrywali i starali się kopiować pewne rozwiązania z sopockiego kurortu, aby przyciągnąć także do siebie turystów czy spacerowiczów. W dużym uproszczeniu taką genezę miał Teatr Leśny, otwarty przy Jaśkowej Dolinie w 1911 r., zaledwie dwa lata po rozpoczęciu działalności sopockiej Opery Leśnej. Prawdopodobnie także i pierwszy w Gdańsku, profesjonalnie przygotowany tor saneczkowy w Jaśkowej Dolinie, był elementem “zapożyczenia” z nieodległego kurortu. Wiele wskazuje na to, że była to inicjatywa społeczników skupionych w założonym w 1909 r. Wrzeszczańskim Związku Zimowym (Langfuhrer Wintersportverein). Otwarty w 1911 r. lub 1912 r. tor saneczkowy, liczący ponad 600 metrów długości, wił się po zachodnim stoku Królewskiego Wzgórza zobacz na mapie Gdańska (Königshöhe, 98 m. n.p.m.) i kończył na znanej wszystkim gdańszczanom łące, gdzie latem odbywały się festyny. Na szczycie wzniesiono niewielką poczekalnię, w której czekali w kolejce chętni na skorzystanie z toru.

Kronprinz na sankach, bobsleje i najdłuższy tor w Oliwie

Tor w Jaśkowej Dolinie szybko stał się niezwykle popularnym miejscem wypoczynku w sezonie zimowym. Stał się jednym z “firmowych” znaków ówczesnego Wrzeszcza, na co bez wątpienia wpływ miał także fakt, że chętnie z niego korzystał wraz z dziećmi chociażby następca tronu cesarskiego, kronprinz Wilhelm, który w latach 1911-1914 mieszkał we Wrzeszczu. Tor saneczkowy w Jaśkowej Dolinie zaczął z czasem być odwiedzany także przez amatorów nowego sportu, jakim były bobsleje. Jednak ze względu na ostre wyprofilowanie zakrętów, zjazdy bobslejami okazały się zbyt niebezpieczne i dochodziło do wypadków. Niektóre z nich były na tyle poważne, że władze miejskie przejściowo zamykały tor saneczkowy (tak było np. w 1922 r.). Mimo tych incydentów, było tylko kwestią czasu, kiedy w Gdańsku powstaną kolejne tory saneczkowe. W latach 20. powstały dwa – jeden w Oliwie (około 1922 r.) oraz drugi – na Biskupiej Górce. Początek tego pierwszego miał miejsce na szczycie Wächterberg (112 m. n.p.m.), dzisiejszej Wiechy (po 1945 r. przez pewien czas wzgórze nosiło nazwę Zimnicy). Tor w Oliwie był ponad dwukrotnie dłuższy od toru w Jaśkowej Dolinie, liczył aż około 1500 metrów długości. Kończył się przy wylocie Ottostraße (dziś to ul. Słoneczna zobacz na mapie Gdańska). Do dziś można łatwo rozpoznać jego przebieg. Podobnie, jak tor z Wrzeszcza, także i oliwski był wyposażony u góry w niewielką poczekalnię.

Dolina Radości – mekka gdańskich fanów sportów zimowych

Oliwa, a dokładniej Dolina Radości, stała się w okresie międzywojennym nie tylko dla Gdańska, ale całego Wolnego Miasta, centrum sportów zimowych. Przy sprzyjającej pogodzie łyżwiarze mieli do dyspozycji naturalne lodowiska na licznych w okolicach stawach, narciarze zaś – przepiękne trasy biegowe między oliwskimi wzgórzami. Zimą 1923/1924 powołano także Gdańską Grupę Narciarską (Skigruppe Danzig), której pierwszym przewodniczącym został Ernst Becker. Jego członkowie popularyzowali narciarstwo, trenowali (przede wszystkim właśnie w Oliwie) i występowali na zawodach, także poza granicami Wolnego Miasta. Zbudowano tu nawet rodzaj schroniska (Skihütte) dla fanów sportów zimowych, a w 1932 r. skocznię narciarską, której punkt konstrukcyjny wynosił 35 metrów zobacz na mapie Gdańska. Na marginesie – mniejszą skocznię wzniesiono także na końcu Doliny Samborowo. Sporty zimowe zyskiwały na popularności także wśród kobiet. Najlepszą z narciarek gdańskich w okresie międzywojennym była żona Gerharda von Donop, jednego z trzech najważniejszych animatorów życia sportowego w Gdańsku w okresie Wolnego Miasta Gdańska.

Skocznie narciarskie

Powojenny Gdańsk ośrodkiem narciarskim, czyli o skokach nad samym morzem

Powojenny Gdańsk wraz z sąsiednim Sopotem był tętniącym życiem ośrodkiem narciarskim i ogólnie rzecz biorąc sportów zimowych. Pagórkowate ukształtowanie terenu oraz długie mroźne i śnieżne zimy trafiały na podatny grunt aktywnej i rządnej sportowych wyzwań trójmiejskiej młodzieży. Lodowiska, tory saneczkowe, trasy zjazdowe, biegowe i skocznie narciarskie były zimą eksploatowane przez młodych sportowców równie często, co latem boiska do piłki nożnej. Temat sportowego życia w zimowym Gdańsku nie pozostawił znaczących śladów w literaturze historycznej, głównym źródłem wiedzy na temat tego zagadnienia pozostają mieszkańcy Gdańska, którzy w tamtym czasie parali się sportami zimowymi. Pan Zbigniew Chodorowski jest współczesnym człowiekiem renesansu. Jest hobbystą rzeźbiarzem, a w swoim życiu uprawiał niemal wszystkie dyscypliny sportu, jakie wymyślono. Następnie przez długie lata sportem zajmował się jako trener. Do dziś zresztą, w wieku 77 lat jest aktywnym instruktorem narciarstwa licencjonowanym przez PZN. Zanim został drugoligowym piłkarzem ręcznym, oszczepnikiem na poziomie najlepszej dziesiątki w kraju, bokserem, pięciokrotnym mistrzem Polski w gimnastyce akrobatycznej, siatkarzem spadochroniarzem, komandosem płetwonurkiem, uprawiał, w latach 50-tych, skoki narciarskie.
– Można powiedzieć, że nogi na nartach mam od szóstego roku życia. W 1945 roku wprowadziłem się wraz rodzicami do mieszkania na ulicy Liczmańskiego w Gdańsku Oliwie. Gdy pierwszy raz weszliśmy do piwnicy dokonaliśmy niezwykłego odkrycia. Okazało się, że jest tam cała sterta sprzętu do uprawiania sportów zimowych, nart oraz różnego rodzaju łyżew. Być może był to magazyn zarekwirowanych przedmiotów przez Niemców – wspomina Chodorowski. Pan Zbigniew jeszcze w latach 40-tych odkrył skocznię narciarską w gdańskiej Dolinie Radości. Zazdrościł tym, którzy fruwają na nartach i po kilku latach dołączył do nich. Już w swoich pierwszych zawodach jako 16-latek zajął trzecie miejsce po skokach na 19 i 21 metrów. Dzięki wysiłkom miejscowych historyków wiadomo dziś, że skocznia narciarska w Gdańsku Oliwie powstała już w 1922 roku. Przewodniczącym działąjącej przy niej Gdańskiej Grupy Narciarskiej (Skigruppe Danzig) został Ernst Becker. To prawdopodobnie jego osobę upamiętnia nagrobek znajdujący się na przeciwstoku skoczni zwanej przed wojną Freudental Schanze.

– Po wojnie skocznia była częściowo zniszczona i wymagała odbudowy – opowiada pan Zbigniew – W pracach nad jej odnowieniem duży udział miało wojsko, stąd od od tego czasu powszechnie nazywano ją wojskową skocznią narciarską. Pamiętam, że dwukrotnie przebudowywano jej próg. Najpierw próg był ziemny, ale on był za krótki, nadbudowano nad nim sztuczny. W czasie kiedy ja skakałem na skoczni maksymalnie można było uzyskiwać odległości do 32, 33 metrów. To było maksimum i tak już lądowało się wtedy na wypłaszczeniu. Co ciekawe bezpieczniej było z niej skakać niż zjechać spod progu. Zeskok był tak wyprofilowany, że podczas zjazdu osiągano zawrotną prędkość, praktycznie nikt nie był w stanie zakończyć go inaczej niż upadkiem. W kronikach zachowały się wyniki zawodów o Puchar Nizin rozegranych 21 lutego 1954 roku. Triumfatorem został mistrz Warszawy z tego okresu, Józef Sourek po dwóch skokach na 27 metrów. Najczęściej jednak na starcie cotygodniowych konkursów stawali głównie młodzi śmiałkowie z Gdańska i okolic.

– Skocznia tętniła życiem. Konkursy odbywały się co niedzielę. Nie były to jakieś przypadkowe zmagania, ale zawody jak najbardziej oficjalne z sędziami oceniającymi styl zawodników siedzącymi w wieży zbudowanej z okrąglaków i dużą liczbą widzów. Zaczynaliśmy skakać jak tylko pojawiał się śnieg, a zimy były zupełnie inne niż teraz, dużo bardziej śnieżne. Skakaliśmy często nawet i do kwietnia, bo były ku temu warunki. Najlepsi otrzymywali dyplomy, które traktowaliśmy niemal jak laury olimpijskie Pamiętam, że odbierało się je w siedzibie klubu Budowlani. Akurat trafiłem na moment kiedy nie było prezesa i czekałem na mrozie chyba godzinę, żeby tylko otrzymać swój upragniony dyplom. To była niesamowita sprawa. Przyszedłem na skocznię, oddałem kilka skoków treningowych i ograłem prawie wszystkich rywali, którzy trenowali dużo dłużej – mówi z satysfakcją były oliwski skoczek.
– Pamiętam tą skocznię jeszcze z końca lat 50-tych – dodaje – Była wtedy uszkodzona. Konstrukcja najazdu była wykonana z nieokorowanych okrąglaków, w związku z tym korniki robiły swoje. Był taki czas, że nie można było wejść na samą górę skoczni, bo było to niebezpieczne i trzeba było startować z niższego pułapu. Skoki w Trójmieście to nie tylko Dolina Radości. Oprócz skoczni zlokalizowanej w Sopocie na Łysej Górze nieopodal słynnej Opery Leśnej Sopocie, na której Pan Zbigniew również miał okazję skakać oraz w Gdańsku w Dolinie Samborowo, stawiano “hurtowo” amatorskie skocznie.


– Było bardzo dużo malutkich, terenowych skoczni na terenie Gdańska, 5 czy 10-metrowych. Wyrastały jak grzyby po deszczu. Pamiętam takie skocznie w Oliwie czy choćby na Placu Zebrań Ludowych blisko centrum Gdańska. Poza tym organizowano często zawody w narciarstwie, biegowym, zjazdowym, w Oliwie mieliśmy fantastyczny tor saneczkowy. Gdańsk sportem zimowym stał. W Sopocie skakało się w okolice 20. metra. Zachowały się wyniki zawodów seniorów i juniorów rozegranych w Święto Trzech Króli w 1946 roku W tej pierwszej kategorii triumfował pochodzący ze Lwowa, Zygmunt Czyżewski po skokach na 19,20 i 21 metrów. Ów skoczek był rekordzistą obiektu (nie wiadomo czy ostatnim). W jednej ze swoich prób uzyskał 25 metrów. Jak się jednak okazuje Sopot miał mieć jeszcze jedną skocznię. Dużą, biorąc pod uwagę ówczesne czasy i nadmorską lokalizację.
– Na przełomie lat 50-tych i 60-tych w Sopocie za stadionem lekkoatletycznym rozpoczęto budowę dużej jak na tamte czasy 55-metrowej skoczni i trasy zjazdowej. Trasa została ukończona, jeden tylko był z nią problem, że na jej środku rosła ogromna sosna i nie można jej było ściąć, bo to “zabytek”. Wracając do skoczni. Jej budowa rozpoczęła się jesienią. Przyszły potworne roztopy, ulewy. Glina z profilowanego zeskoku zaczęła spływać na stadion. Przed stadionem wybudowano w końcu potężny wał żeby uchronić go przed nią. Na ponowne przygotowanie zeskoku potrzebne byłyby ogromne środki. I to był koniec tej skoczni. Jej historia tak naprawdę skończyła się zanim się jeszcze zaczęła. A szkoda… Zbigniew Chodorowski skakał też kiedyś na skoczni w Zieleńcu w Sudetach. Pamięta jej nietypowe położenie. Jej próg był usytuowany na wysokości przebiegającej przez skocznię drogi. Najdłuższy skok narciarz z Oliwy oddał jednak na… Kasprowym Wierchu:
– Na części Goryczkowej jest Biały Jar. Tam znajdował się tor slalomowy i coś co można by na siłę nazwać terenową skocznią narciarską. W momencie wybicia, przeraziłem się. Leciałem wysoko na moimi kompanami, którzy skoczyli przede mną. Leciałem ponad czterdzieści metrów, modliłem się żeby jak najszybciej wylądować. Oczywiście nie ustałem tego skoku, ale dziękowałem Bogu, że żyję. Pod koniec lat 50-tych Pan Zbigniew, który zawsze był niespokojnym sportowym duchem zaczął szukać dla siebie nowych sportowych wyzwań. Choć narty do dziś są mu bliskie na skoczni już się nigdy nie pojawił.

Jak zatem miały się skoki narciarskie w Gdańsku w kolejnych latach?

Pan Tadeusz Stawski mimo 78 lat nadal zachowuje znakomitą formę fizyczną. W momencie kiedy się spotykamy jest tuż po powrocie z Alp Francuskich, gdzie przez sześć dni szusował na tamtejszych stokach. Zanim jednak pokaże mi zdjęcia ze swojej ostatniej wyprawy i opowie o narciarskiej przygodzie sprzed kilku dni, cofamy się w czasie i przestrzeni za sprawą albumu z pamiątkowymi czarno-białymi zdjęciami o ponad pół wieku do gdańskiej Oliwy, w której stawiał pierwsze kroki na nartach.
– Narty na nogach miałem od drugiego roku życia – opowiada – Jako dziecko uczęszczałem do gimnazjum numer 5 w Oliwie, tam stworzył się zespół narciarzy. Większość jeździła na nartach, ale byli też tacy, którzy skakali. Zapisałem się potem do klubu Budowlani, która zrzeszała młodzież z okolicznych szkół. Fundowali narty, wyjazdy na obozy. Tak się zaczęło.


– Skocznia wojskowa w Dolinie Radości w połowie lat 60-tych była jeszcze w pełnym rozkwicie. Potem to jakoś wygasło. Myśmy przestali skakać, a młodsi już się tak nie garnęli. Samo dojście do zlokalizowanej w lesie skoczni było często nie lada wysiłkiem, zwłaszcza, że czasem trzeba było brodzić w śniegu po kolana. Bardzo karkołomne było przygotowanie skoczni. Aby pokryć najazd odpowiednią ilością śniegu targaliśmy go w kocach z dołu na sam szczyt skoczni. Było to nie lada wyzwanie, ale ciężką zespołową pracą udawało się tego dokonać. Dawało to sporo satysfakcji. Dziś trudno sobie coś takiego wyobrazić. Młodzież jest bardziej wygodna – mówi z lekkim przekąsem Pan Tadeusz.
– W latach 60-tych równolegle funkcjonowała skocznia w Dolinie Samborowo. Z tego co pamiętam była to skocznia w całości naturalna. Sztuczna była tylko część progu. Zająłem tam trzecie miejsce w zawodach o Puchar Osiedla Młodych. Była to jednak skocznia mniejsza od tej wojskowej, tam skakało się około 15-20 metrów, podobnie jak w Sopocie na Łysej Górze też skakałem. Stamtąd mam akurat bardzo niemiłe wspomnienie. Pamiętam jak spóźniłem odbicie do tego stopnia, że czubkami nart zahaczyłem o zeskok, co skończyło się dla mnie bardzo nieprzyjemnie. Kim byłby jednak skoczek narciarski, gdyby nie oddał skoku na skoczni w górach. Wybrałem się kiedyś do Karpacza, wziąłem ze sobą sprzęt narciarski, skokowy też. Skoczyłem z duszą na ramieniu, ale tylko raz i miałem dość – śmieje się Pan Stawski. Przekopując trójmiejskie fora internetowe można natrafić na wspomnienia związane ze skocznią wojskową. Jeden z odnalezionych wpisów wskazuje na to, że jeszcze pod sam koniec lat 60-tych w Oliwie skakano na nartach (pisownia oryginalna): “W 69 roku, na przełomie lutego i marca po bardzo intensywnym sezonie narciarskim byłem tam z kolegą (on wiedział gdzie jest skocznia). Jeździłem wtedy na drewnianych nartach z wiązaniami typu kandachar, (z podnoszoną piętą – uniwersalne). Po dłuższym przymierzaniu się, zmobilizowałem się i skoczyłem. Problemem było to, że odległość od progu do początku zeskoku wynosiła około 9 m. Za progiem była pozioma półka i lądowanie bliżej było by niebezpieczne. Udało mi się tyle skoczyć. Oprócz nas na skoczni było kilku (trzech ?) młodych skoczków z nartami do skoków (stare, drewniane). Oni skakali ponad 20 m.”

Przed kilkoma laty wizytując Dolinę Radości zebrałem garść informacji na temat skoczni od starszych mieszkańców okolicy. Według tych rewelacji w latach 60-tych sekcję narciarską posiadał jeden z klubów funkcjonujących na terenie Gdyni. Trenerem w nim był niejaki Kołtun z Zakopanego, który zanim wyemigrował do Stanów Zjednoczonych zakotwiczył na kilka lat w Trójmieście. To właśnie on miał zostać rekordzistą skoczni z wynikiem 39 metrów. Żaden z moich rozmówców nie był jednak w stanie potwierdzić tych rewelacji. Co dalej działo się ze skocznią w Samborowie? Na pewno była eksploatowana jeszcze w latach 70-tych. Skakali na niej zawodnicy gdańskiego klubu Kormoran. Jej rekordzistą został Kazimierz Polus z wielkopolskiego Czarnkowa, gdzie znajdowała się jedyna w tamtym regionie skocznia narciarska. W materiałach internetowych Polusowi przypisuje się odległość 34 metrów. Sam nieżyjący już dziś “nizinny” skoczek w jednym z wywiadów swoje dokonanie oszacował na 43 metry, co stanowić miało nawet jego życiowy rekord. Czy możliwe, że Polus się przejęzyczył i pomylił kolejność cyfr? Nie da się tego wykluczyć. Obserwując dziś pozostałość po obiekcie skok ponad czterdziestometrowy raczej trudno sobie wyobrazić.

Nie jest to jedyna zagadka związana ze skokami w Samborowie. Choć nie potwierdzają tego żadne źródła nieopodal skoczni Tomac (tak obiekt ten jest nazywany przez miłośników zjazdów rowerowych, którzy ochrzcili go w ten sposób na cześć swojego idola, Johnnego Tomaca) prawdopodobnie znajdowała się jeszcze jedna, mniejsza skocznia. Idąc nieco w głąb lasu natrafić można na niezwykle “skoczniowo” wyglądające ukształtowanie terenu. Doskonale da się tam wyodrębnić rozbieg, pozostałości po progu, cały czas bardzo dobrze wyprofilowany zeskok i przeciwstok. Całkiem możliwe, że była to protoplastka samborowskiego skakania na nartach i dopiero kiedy jej niezbyt imponujące rozmiary zaczęły ograniczać wyobraźnię gdańskich narciarzy, utworzono większą. Być może więc Polus i Stawski skakali tak naprawdę na innych po sąsiedzku znajdujących się skoczniach.

Co sądzisz o wpisie?

Kliknij gwiazdkę, aby ocenić

Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów 0

Bądź pierwszym, który oceni ten post

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Przewiń do góry